KKisiel KKisiel
951
BLOG

Konsumpcjonizm a kapitalizm - część 1

KKisiel KKisiel Gospodarka Obserwuj notkę 2

Poczęło się zaczynać rozprawy, książki i eseje od wstępu, ale uznałem, że wystarczy parę zdań wstępu w pierwszym rozdziale.

Otóż w zachodnim świecie panuje opinia, że żyjemy w czasach kapitalizmu, co gorsza, w czasach kapitalizmu, który wyraźnie "zawalił" i który potrzebuje ostrych regulacji, bo gonzowie robią sobie, co chcą. W dalszej części będę próbował opisać różnicę między kapitalizmem i jego cechami, a dzisiejszą hybrydą wielkiego biznesu korporacyjnego, etatystycznej kontroli, syndykowych burd i coraz bardziej cierpiącej warstwy rzemieślniczej, z której rekrutuje klasa średnia.

Czym jest bowiem kapitalizm? Cóż, dzisiaj należałoby raczej postawić pytanie, czym kapitalizm nie jest. Omawiając jedno po drugim założenie kapitalizmu, jego implikacje, cechy i zjawiska poboczne porównamy to z zastaną rzeczywistością. Nie będziemy się martwić przy tym sortowaniem argumentów według ważności.

Z kapitalizmem najbardziej kojarzą się obecnie centra handlowe. Siedliska korporacji, wielkich firm i sieci sklepów, zagregowane w coś na wzór nowych świątyń, świątyń nowego ustroju, nazywanego z dużą dozą zjadliwości konsumpcjonizmem. Ewolucja starych ryneczków, targów i jarmarków.

Wystarczy wejść, by zostać zaatakowanym przez farby, dźwięki i szyldy. Wchodząc do centrum handlowego można się poczuć jak wchodząc do urzędu bądź biurowca, niż do sklepu - nie kupujemy od razu, nie otrzymujemy usługi, tylko szukamy odpowiedniego wydziału.

Kolejne sugestywnie działające zjawisko to fakt, iż po pięciu minutach nasze oczy zarejestrowały masę dóbr, masę tzw. "fajnych rzeczy", ubrań, komórek, torebek, butów, książek, komiksów i wielu innych rzeczy. Nie bez kozery w powszechnym użyciu są szklane ściany i witryny, a symetrycznie do wejścia jest zawsze ścieżka pozwalająca już z daleka obserwować towary (typowe w wypadku sklepów z artykułami elektronicznymi).

Wiadomo, że człowiek nie posiądzie tego wszystkiego. Z drugiej strony, człowiek to wszystko chciałby mieć. W ludzkiej podświadomości buduje się żądza posiadania i żądza hedonizmu, jeśli są środki wystarczające na pokrycie żądzy posiadania. Nawet wtedy jednak człowiek nie jest uwolniony. Komórki starzeją się w pół roku, kobiety swoimi ubraniami nudzą się jeszcze szybciej (jeśli w ogóle drugi raz je założyły), jeść też można zawsze lepiej. Pomiędzy sklepami czekają wizażystki, fryzjerzy, kawa ze Starbucksa...

To pierwsza odsłona fenomenu konsumpcjonizmu, który warto nazwać "nagabywaniem". Kupno danego towaru powinno zależeć od w pełni świadomego wyboru konsumenta. Konsument powinien być pewny kupna takiego a nie innego towaru, aby nie tracić bezmyślnie zarobionych przez siebie pieniędzy. Efektywność i witalność całego systemu gospodarczego zależy od oszczędności i rozwagi konsumenta tak samo jak od przedsiębiorczej maksymalizacji zysków i minimalizacji kosztów. Nie chodzi tu o zarzucaną kapitalizmowi chciwość, tylko o gospodarność rzadkimi środkami.

O czym powiemy w innym rozdziale, biedniejsze narody, jak i narody biedne "ówcześnie" są i były dużo bardziej oszczędne niż nastawione na hedonistyczną konsumpcję narody postkapitalizmu. Ten fenomen można wyjaśnić właśnie z potrzeby gospodarności - im czegoś mniej, tym ma większą wartość i z tym większą pieczołowitością jest traktowane. Ludzie z niższych klas zarobkowych mają zatem tendencję do lepszego wykorzystania środków, gdy zarabiają mniej. Podczas, gdy systemy opieki socjalnej, jak i zwykła akumulacja kapitałów sprawiły, że towarów i usług jest dość, a co za tym idzie, pieniądza też, jego wartość duchowa znacznie się obniżyła. Napędzany "musisz to mieć" konsumpcjonizm zabija gospodarność, wywierając presję kulturową na swoich uczestników.

Musisz to mieć. Znajomi mają już nowe telefony komórkowe. Ty też musisz to mieć.

Nagabywanie jest wszechobecne. Od reklam (głośniejsze od samych programów telewizyjnych), przez witryny sklepowe (kolorowe jak papugi), po samych sprzedawców ("ładne", "no nie idealne, i polecam coś lepszego", "duże czy małe frytki"? - bo nikt nie zapyta, czy ja w ogóle chciałbym te frytki?), a jak się człowiek ze sklepu uchowa, to i tak zacznie myśleć na temat nie tego, co ma, tylko co mieć mógłby, potem wróci do domu, i rodzina czy znajomi zrobią to, czego nie mogą zrobić sprzedawcy i rozdający ulotki - będą nagabywać dalej. I zrobi to też internetowy spam i pop-upy na popularnych portalach.

Właśnie - rozdawacze ulotek to jeszcze nie problem. Gorzej z tymi, co werbują dawców datków. To w Polsce jeszcze może niezbyt popularne, ale na Zachodzie owszem. Różne ekologiczne, charytatywne, dobroczynne i socjalne grupy chcą moich miesięcznych datków. Nie rozumiem, dlaczego nie zrozumieją jednego - że jeśli konsument będzie w stanie i wyrazi ochotę wspierać sprawę leżącą mu na sercu, to sam ją znajdzie. W dodatku wygląda to na element korporacyjnej układanki. W USA, jeśli trzeba wesprzeć jakąś akcję, robi się festyn, kwestę czy tourne. Czyli wchodzi się w coś i wychodzi, dobrowolnie. Tymczasem z miesięcznymi datkami jest na odwrót, ponieważ najczęściej płaci się je na okres roku (obiecując możliwość ściągalności z konta). Jest to z pewnością podejrzane, ale nie jest tematem tej rozprawy...

Kamil Kisiel

KKisiel
O mnie KKisiel

siedzącym na beczce prochu ładunkiem wybuchowym. wyrzutem sumienia skrzywionego świata. obrońcą patrymonium europejskiej cywilizacji. zagorzały przeciwnik Unii Europejskiej i zwolennik Europejskiego Obszaru Wolnego Rynku, który może funkcjonować bez jednego dodatkowego urzędu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka